piątek, 9 maja 2025

Oszczędzaj na mieszkaniu w dużym mieście

Jeśli faktycznie jesteś pod kreską i chwycisz się każdej możliwości na zaoszczędzenie pieniędzy, by wrócić na powierzchnie, a do tego nie masz zobowiązań (rodziny, pracy - poza zdalną), to możesz śmiało rozważyć ten skrajny sposób na zaoszczędzenie pieniędzy, a być może nawet na dorobienie, jeśli okoliczności są sprzyjające. Nie jest to rozwiązanie dla każdego - wymaga dużych życiowych zmian i olbrzymiego samozaparcia, którego mnie osobiście z pewnością by brakowało, ale nie ulega wątpliwości, że jest olbrzymia szansa, że tego typu plan się powiedzie.

Jeżeli mieszkasz w dużym (i drogim) mieście, płacisz zapewne olbrzymi czynsz, nawet jeśli masz swoje własne mieszkanie. Jeżeli wynajmujesz, koszty wynajmu z pewnością są jeszcze wyższe. Jeżeli nic Cię w tym mieście nie trzyma (może poza dogodnym transportem, bazą sklepowo - rozrywkową i możliwością przebywania wśród tłumów ludzi), rozważ wyprowadzkę w region, który nie jest tak atrakcyjny. Sprawdzi się to, jeżeli Twoja praca może być wykonywana zdalnie, nie masz zobowiązań rodzinnych i jesteś w stanie odseparować się na jakiś czas od dobrodziejstw, do których przywykłeś.

Ceny wynajmu w mniejszych miejscowościach, a nawet w sporych miastach, ale w regionach mało atrakcyjnych, są o wiele niższe niż w stolicy, Wrocławiu, Gdańsku czy Krakowie. Oszczędność na czynszu będzie ogromna - możesz wynająć mniejsze lokum w innym mieście za ćwierć ceny, jaką płacisz obecnie, a oszczędność przeznaczyć na spłatę długów lub inwestycję. Jeżeli obecnie nie wynajmujesz, ale mieszkasz na swoim, to jeszcze lepiej - wynajmując swoje mieszkanie komuś, możesz za uzyskany czynsz wynająć lokum gdzieś indziej, wyżywić się, ubrać i jeszcze odkładać coś na czarną godzinę.

Jeżeli masz więcej fantazji, możesz nawet w ogóle wyprowadzić się z kraju i zamieszkać w miejscu, gdzie ceny są jeszcze niższe - znam przypadki osób, które w ten sposób przeprowadziły się do Tajlandii czy na Kostarykę. To zależy tylko od samozaparcia, znajomości języka i odwagi.

Zawsze uważałem, że to nie jest tak, że ludzi nie stać na leki, jedzenie czy "normalne życie". To raczej kwestia tego, że ludzie chcieliby mieć to wszystko, a do tego mieszkać w najdroższym miejscu w kraju, wozić się autem, parkować pod dachem... tak - na to wszystko na raz może być ich nie stać. To są te zbytki, za które przepłacają. Mieszkając w miejscu bardziej adekwatnym do dochodów, nie przepłacając za jedzenie w restauracji (oraz zamawiane), utrzymywanie drogiego auta, kiedy do dyspozycji jest dobrze funkcjonujący transport publiczny, stać by ich było na wszystko, czego im potrzeba. To windowanie potrzeb i brak rozeznania w tym, że miejsce, w którym obecnie mieszkają stało się modne (i drogie), że istnieje inny sposób na robienie rzeczy niż ten, do którego przywykli sprawia, że jest im coraz ciężej. I nie pomagają tu skargi, że "kiedyś było inaczej" - było, nie jest, trzeba się dostosować, by nie tkwić w "kiedyś", a nadążać za "dzisiaj".

Wiem, że ten post wielu osobom nie będzie w smak. Nie chcę w nie uderzać. Chciałbym jedynie, by przemyślały rozwiązania, które być może nie przyszły im do głowy. Należę do ludzi, którzy starają się znaleźć odpowiedzi na realne, aktualne problemy zamiast tęsknić za czasami, kiedy ich nie było. Takie rozwiązanie widzę, więc o nim właśnie piszę. Być może za jakiś czas będę zmuszony znaleźć jakieś dla siebie - to zaproponowane powyżej, albo jakieś inne. Wolałbym mieć rozeznanie w sytuacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz