To, co najbardziej wkurza mnie w oszczędzaniu, to że pomimo tego, że najważniejsza jest systematyczność, jeden błąd, jedno wydarzenie potrafi zniweczyć dłuższy wysiłek. To nie jest powód, żeby się poddawać i jedno z drugim tak naprawdę niewiele ma wspólnego (nie ma tu związku), ale potrafi dopiec i sprawić, że zaczyna się wątpić w zasadność całego procesu. Już wyjaśniam o czym mowa.
Przypuśćmy, że odmawiam sobie czegoś, co lubię, a co kosztuje mnie każdorazowo 20 PLN. W pracujący tydzień oszczędzam w ten sposób 100 PLN. W dwa takie tygodnie oszczędzam 200 PLN. Dwa tygodnie bez tego czegoś, na co codziennie mam ochotę. I nagle, w weekend dostaje mandat za złe parkowanie - 200 PLN. No przecież oszczędzenie tej kwoty kosztowało mnie tyle wyrzeczeń!
Albo wyszukuję towary na promocjach, zmieniam sklepy i robię zakupy w 2-3, żeby zaoszczędzić te trzy dychy. Zakupy są raz na tydzień, więc oszczędzenie trzech stów zajmuje jakoś około dwóch miesięcy. I nagle podczas jedzenia ukrusza mi się ząb. Wizyta u dentysty i reperacja to dokładnie trzy stówy... Przepadły oszczędności i starania.
Tak się niestety dzieje, bo oszczędzanie małych kwot codziennie daje wyniki, ale sytuacje awaryjne zawsze skutkują wydatkami o wiele większymi niż taka jednorazowo zaoszczędzona kwota. Dysproporcja. Ta sytuacja sprawia, że wątpię w zasadność moich starań i wyrzeczeń. A przecież jeśli nie będę oszczędzać, to nadal ukruszę ten ząb i nadal będę musiał ponieść koszty. Tylko, że nie wyjdę na zero, ale będę trzy stówy w plecy. Po prostu cała sytuacja jest demotywująca, ale... nie można się poddawać. Nadal systematyczność jest kluczem. Nadal jestem za tym, by inwestować zaoszczędzone kwoty i nadal fundusz "na czarną godzinę" sprawdza się - po prostu nie jest miło musieć z niego korzystać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz