Dopiero co pisałem o tym, jak to zapomniałem się w oszczędzaniu, a już muszę się przyznać, że utknąłem także w pułapce czasu. Te bardziej osobiste posty są dla mnie trudne do napisania, ale chyba mają w pewnym sensie działanie terapeutyczne. Dla mnie, prawdopodobnie nie dla Was, moi drodzy czytelnicy. Dlatego właśnie przepraszam, że ostatnio jakby ich tutaj więcej. Obiecuję poprawę... gdzieś po nowym roku. Mam nadzieję. Tymczasem jednak po cichu liczę na to, że chociaż parę osób będzie mogło utożsamić się z tym, co tu opisuję i wyciągnąć dla siebie jakąś korzyść.
Moja sytuacja wygląda tak, że mam sporo "wolnego" czasu. Piszę w cudzysłowie, gdyż czas ten jest nie tyle wolny, co niekontrolowany zewnętrznie. Mam listę rzeczy, które muszę zrobić danego dnia oraz listę innych spraw, wraz z terminami na jakie musza być zrobione. Jest jeszcze trzecia lista. Dotyczy ona wszystkiego tego, co chciałbym kiedyś zrobić, ale nie maja one szczególnego deadline. Problem w tym, że jest tego wszystkiego tak dużo, że zawsze znajdzie się coś do roboty - nawet jeśli zrobię wszystkie pilne rzeczy, to mogę sięgnąć do tych mniej pilnych i zająć się nimi. Nawet jeśli już zrobię coś wśród tych mniej pilnych, to mam możliwość zająć się jakimiś projektami, które chciałbym zrealizować "kiedyś tam" (jestem osobą, która dowozi te projekty, a nie zostawia na wieczność wśród spraw do załatwienia). I tutaj rodzi się problem.
Osoba, która ma ośmiogodzinny dzień pracy, wychodzi z biura (czy gdzie tam pracuje) i zajmuje się innymi rzeczami. Robi co musi (odbiera dziecko, robi zakupy, gotuje obiad), ale prędzej czy później przychodzi moment, kiedy wie, że wszystko jest już zrobione i może robić coś, na co ma ochotę. Ja nie mam takiego momentu. W mojej głowie zawsze jest coś do zrobienia, coś do ulepszenia, jakiś projekt do podgonienia, tekst do napisania itp.
Uwielbiam czytać książki i paradoksalnie nie mam na to czasu. Pozwalam sobie na przyjemności dopiero wtedy, kiedy nie mam już sił na "pracowanie", a to oznacza, że często nie mam już siły na czytanie. O innych aktywnościach nie wspomnę. Czuję ciężar takiego trybu życia (piszę ten tekst po pierwszej w nocy, bo właśnie skończyłem pracę przy czymś innym i miałem poczytać, ale jeszcze mam energię, by coś napisać). Kiedy usiądę do lektury będzie druga. Jak dobrze pójdzie.
Aby zobrazować sytuację inaczej, zawsze myślę, że nadrobię. "Dzisiaj posiedzę godzinę dłużej, to jutro będę miał godzinę wolnego więcej", prawda? Otóż nie! Ja nie mam terminów, a pomysłów aż nadto. Zawsze znajdę coś do roboty i nigdy nie "nadrobię" na zapas - po prostu zrobię więcej z listy rzeczy, które fajnie będzie zrobić.
Morał z tego taki, że muszę się nauczyć odpuszczać i wymóc na sobie czas, niezbędny na odpoczynek. Nie mając stałego zajęcia w stałych godzinach, czuję czasem, jakbym nic nie robił (nie wszystkie moje projekty, nie każda praca jaką wykonuję kończy się zyskiem). A to poczucie sprawia, że mam ochotę stworzyć coś jeszcze, popracować nad kolejnym zagadnieniem, dać sobie więcej szans na zarobek, skoro robię coś dla zarobku. Zaczynam czuć brak sensu, brak gratyfikacji i poczucia, że zasłużyłem na odpoczynek, a nie odpoczywając mój stan pogarsza się... I chyba tym chciałem tutaj się podzielić.
Dzisiaj bez morału, bez zakończenia, jako że jeszcze go nie znalazłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz