Dzisiaj krótko, o tanim gotowaniu. Tanim, prostym i pozwalającym zaoszczędzić, bez wielkiej zmiany dla tego co jemy. Mam na myśli obiady, a jeszcze konkretniej drugie dania, w szczególności te mięsne, których cena jest najwyższa. Ani myślę z nich rezygnować. Problem w tym, że jestem sporym facetem i żeby się najeść muszę zjeść całkiem sporą porcję (a nie powinienem), bo inaczej czuję się głodny. Zastanawiałem się w jaki sposób to zwalczyć, co przyczyni się zarówno do poprawy mojego BMI jak i pozytywnie wpłynie na portfel. Po zapoznaniu się z wieloma opiniami i propozycjami trafiłem na jedną, której wypróbowanie było nie tylko możliwe, ale także przyjemne.
Chodziło o to, by przed każdym posiłkiem jeść zupę. Ok, może nie przed śniadaniem, ale przed obiadem i kolacją - koniecznie. Zupa jest relatywnie tanim daniem (wywar na kawałku mięsa, a z tego pomidorowa, ogórkowa czy krupnik, albo kupno paczki zupy mrożonej za kilka złotych, lub nawet kartoflanka na maśle), zawiera sporo wody, która nie dość, że tania i nawadnia, to wypełnia żołądek, dzięki czemu mniejsza porcja drugiego dania przyniesie uczucie sytości. Zupę można zrobić na kilka dni z góry, szybko się odgrzewa i stanowi, jak się okazało, całkiem fajną, zdrową "przekąskę", kiedy ma się ochotę na coś pomiędzy posiłkami. Można ją przechowywać w garnku na balkonie (w okresie zimowym), ale można także przelać do słoików i mieć wybór zup w lodówce, a nawet zawekować. Pół litra to porcja dla jednej osoby, więc warto mieć właśnie takie słoiki.
Sprawdziłem - działa - polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz